Po kilkunastogodzinnym locie z przesiadkami w końcu stanęłam na „ ziemi obiecanej”. Moim oczom ukazały się podniosłe, górzyste tereny, widoki niczym z filmów o Indianie Jones. Wiedziałam, że te wakacje będą najlepsze w moim życiu. I tak oto zaczęła się moja amerykańska przygoda.
Po odebraniu bagaży zadzwoniliśmy do hotelu Holiday Inn, który wcześniej zarekomendował nam pracodawca ze względu na zniżki pracowicze. Po 10 minutach przyjechał po nas tzw.” shutlle bus” i zabrał do hotelu. Za nocleg zapłaciliśmy po 25 usd ponieważ była nas czwórka w pokoju. Po odświeżeniu i kąpieli w hotelowym basenie ruszyliśmy na podbój miasteczka. Wiedzeni dającą o sobie znać pustką w brzuchu udaliśmy się do pobliskiego hipermarketu Wallmart. Naszym oczom ukazały się różnorodne produkty, o których w Polsce nawet nikt z nas sobie nie wyobrażał. Przeogromna różnorodność, wybór, wielkość i taniość sprawiły, że nasz kosz uginał się od przeróżnych artykułów. Po udanych zakupach już nie daliśmy rady pójść dalej zwiedzać. Różnica czasu robiła swoje, więc postanowiliśmy zgodnie pójść spać.
Rano pobudka o 5 i zbiórka w holu głównym hotelu. O tej godzinie przyjechała po nas menagerka z Yellowstone. Wypełniliśmy kilka dokumentów i ciekawi dalszego przebiegu wydarzeń wpakowaliśmy nasze ciężkie walizy do autobusu, który miał nas zawieźć do Yellowstone. W drodze do parku zatrzymaliśmy się w urzędzie, w którym każdy z pracowników przy pomocy i otwartości amerykanów, musiał wyrobić numer Social Security. Potem ruszyliśmy już w dalszą drogę. Widoki zmieniały się jak w kalejdoskopie. Na początku góry, lasy, potem piękne, rozległe jeziora i wodospady. Autobus nagle przystanął. Okazało się, że przez drogę akurat postanowiło przejść stado bizonów. To było niesamowite uczucie, kiedy tyle dzikich zwierząt obchodziło autobus ze wszystkich stron. W końcu dotarliśmy do pierwszej wioski o nazwie Mammoth Hot Springs, gdzie dowiedzieliśmy się czym będziemy zajmować się w parku. Każdy dostał swoje stroje robocze, kartę identyfikacyjną oraz kilka miłych upominków od firmy Xanterra. Potem poszliśmy do restauracji pracowniczej, gdzie mogliśmy skorzystać z bufetu i najeść się do syta. Ci, którzy nie otrzymali przydziału pracy w tej wiosce ruszyli dalej w drogę. Moja wioska Grant Village była położona najbardziej na południe parku, wcześniej mijaliśmy jeszcze wioski Old Faithfull, Canyon Village oraz Lake Village. Ze względu na słynne gejzery wioska Old Faithfull jest największą wioską i skupia największe rzesze turystów.
W końcu w raz z koleżanką z Rumunii dojechałyśmy do naszej wioski. Zostałyśmy serdecznie przywitane przez koordynatorów, dostałyśmy klucze do pokoju i miałyśmy czas wolny na rozpakowanie i zapoznanie z okolicą.
Nasze „dormitorium” wyglądało bardzo porządnie. Mieliśmy do dyspozycji siłownię, wi-fi, jak i komputery stacjonarne, telewizory, bibliotekę, pralnię, boiska do gier, 2 puby pracownicze, wypożyczalnię sprzętu. W pokojach mieliśmy klimatyzację, 2 łóżka, szafkę na rzeczy i oddzielną łazienkę. Inni pracownicy mieszkali też w domkach „cabins”, które były mniejsze i nie posiadały klimatyzacji.
Potem poszłyśmy coś zjeść. Nie ukrywam, że obawiałam się trochę amerykańskiego jedzenia. Okazało się, że pracownicy mają swoją oddzielną „restaurację”, gdzie jest bufet i każdy może sobie wybierać dowolne posiłki. Możemy jeść ile tylko mamy ochotę. Do dyspozycji było dosłownie wszystko. W dużej mierze dominowało mięso drobiowe, ryż i ziemniaki. Mogłyśmy też samodzielnie wyczarowywać sobie różne sałatki, ponieważ do dyspozycji mieliśmy też „salad bar”. Były też owoce no i coś słodkiego. Każdy mógł też napełniać dowoli swoje bidony czymkolwiek chciał. Przewidziane były 3 posiłki dziennie, jednak każdy mógł brać nawet podwójne porcje. To wszystko za jedyne 11 usd/day.
Nastał pierwszy dzień w pracy. Poszłam do restauracji, w której miałam obsługiwać stanowisko kasowe. Restauracja znajdowała się na jeziorze, z widokiem na góry i lasy. Trochę obawiałam się mojej pozycji, ponieważ miałam być odpowiedzialna za pieniądze. Jednak po kilkugodzinnym szkoleniu i wsparciu współpracowników okazało się, że obsługa jest niezwykle prosta i już nie mogłam doczekać się kiedy wreszcie będę mogła usługiwać klientom. Inni pracowali na kuchni, przygotowywali posiłki, pozostali pracowali jako kelnerzy lub na zmywaku. W pracy panowała niesamowita atmosfera. W naszej restauracji pracowało 30 osób, wśród nich takie narodowości jak Czechy, Malezja, Chiny, Rumunia, Słowenia, Polska no i oczywiście Amerykanie. Wszyscy chętnie sobie pomagali , wszyscy kończyli pracę razem. Bardzo mi się tam podobało.
Dni wolne obfitowały w atrakcje. Często wynajmowaliśmy kajaki i pływaliśmy o zachodzie słońca po jeziorze, nocą bawiliśmy się na plaży przy gwieździstym niebie, potem przenosiliśmy się do pubu. A dziś zaplanowaliśmy sobie wycieczkę objazdową po parku, niestety nie było już wolnych miejsc w autobusie. Dlatego zdecydowaliśmy się, że pojedziemy do Canyon . Niestety nikt z naszych znajomych amerykanów nie miał akurat dnia wolnego więc postanowiliśmy łapać stopaJ Wydawać by się mogło, że jest to dość niebezpieczny sposób na podróżowanie ale na pewno nie w Yellowstone, gdzie wszyscy chętnie zabierali pracowników parku. Poznaliśmy dzięki temu tylu wspaniałych ludzi i tyle ciekawych historii. Większość z ludzi opowiadała, że mają polskie korzenie tylko za bardzo nie mogli sobie przypomnieć gdzie dokładnie ten kraj leży 🙂
A takie widoki czekały na nas po 2 godzinnej wspinaczce 🙂
Ze zdjęć ciężko to odczytać, ale Lower Falls of Yellowstone są dwukrotnie wyższe od Niagary. Na żywo robią niesamowite wrażenie. Ze szczytu LF roztacza się wspaniały widok na Canyon of Yellowstone. Nie jest on tak znany jak Grand Canyon, ale z pewnością można zaliczyć go do tych wielkich 🙂 W Wielkim Kanionie Yellowstone rośnie na pewno więcej zieleni, woda jest bardziej przejrzysta. Zdobią go dwa imponujące wodospady. W obrębie Kanionu wytyczono wiele szlaków wędrówkowych. Chętnie uczęszczany to Szlak Wuja Toma czy Inspiration Point
Nastały kolejne wolne dni w pracy więc wybraliśmy się ze znajomymi do pobliskiej osady Old Faithfull żeby pooglądać słynne gejzery i gorące źródła. Na miejscu zastaliśmy tłumy turystów, które czekały na wybuch największego gejzera. Poszliśmy też zobaczyć gorące źródła Morning Glory, które mienią się bajkowymi barwami. Na spacerze drewnianą promenadą mogliśmy podziwiać bulgoczące mazie w kotłach błotnych, połyskującą taflę tęczowych stawów Chromatic Spring oraz zobaczyć króla wszystkich gejzerów czyli Old Faithful. Gejzer ten wybucha z zadziwiającą regularnością, 15-23 razy dziennie, a w trakcie erupcji trwających ok. 40 sekund wyrzuca kolumny gorącej wody na wysokość ok. 40 m.Mogliśmy też coś zjeść w restauracji pracowniczej gdzie poznaliśmy innych Polaków, którzy też byli na programie Work& Travel. Okazało się, że mogą nas przenocować u siebie w pokojach, więc wieczorem zrobiliśmy wielką imprezę 🙂
Campingowaliśmy kiedy tylko była okazja, a także kiedy jej nie było :). Najczęściej lądowaliśmy na Eagle Creek Campground, który jest położony na szczycie jednego ze wzniesień otaczających miasteczko Gardiner, niedaleko północnej bramy wjazdowej do Parku. Tanio (7$ za samochód), bez tłumów i zawsze trafiali nam się przesympatyczni sąsiedzi. Rozbijaliśmy namioty i szliśmy na ryby, postrzelać do tarczy z łuku, zjeść coś dobrego w miasteczku. Wieczorem tradycyjnie rozpalaliśmy ognisko i niejednokrotnie dosiadali się do nas sąsiedzi z piwkiem. Ludzie w różnym wieku: 20, 30, 40 lat. Wszyscy przyjaźni, zabawni, na niesamowitym luzie. Jednak moim ulubionym zajęciem było wpatrywanie się w niesamowicie rozgwieżdżone niebo nocą. Nigdzie jeszcze nie widziałam tylu gwiazd!
Merry Christmas! Wielkim zdziwieniem tego dnia była wielka, przystrojona ozdobami choinka, która stanęła w holu głównym naszego dormitorium. Nikt nie wiedział co to znaczy. Okazało się, że Yellowstone Święta obchodzone są już sierpniuJ Nastroje były tym bardziej świąteczne, gdyż każdy z pracowników miał sobie sprawić upominek, a wieczorem w pubie miał się odbyć świąteczny bal maskowy ( połączony z zabawą sylwestrową). Każdy miał się za coś przebrać. Ja wybrałam strój kowbojkiJ Zabawa była przednia i trwała do białego rana 🙂
Dzisiaj wybraliśmy się ze znajomymi na wspinaczkę Mount Washborne, położone na wysokości 3122 m.n.mp. Wysokość wydawać by się mogła nie do pokonania ale trzeba pamiętać, że samo Yellowstone leżało dość wysoko, dlatego nie odczuwaliśmy aż takiego zmęczenia. Powietrze było niczym nie skalane, po kilku wspinaczkach można było nabrać całkiem niezłej kondycji. W drodze na M. Washborne spotkaliśmy mnóstwo kozic z maluchami, które dzielnie odprowadzały turystów prawie na samą górę. Spotkaliśmy też wiewiórki i świstaki. Widoki zapierały dech w piersiach, można było poczuć, że jest się na szczycie świata i że wszystko jest w zasięgu naszych rąk. Potem ruszyliśmy do Tower Roosevelt i Lamar Valley. Ujechaliśmy milę lub dwie i pojawiły się bizony. Stada bizonów można spotkać praktycznie wszędzie. Czasem jest to kilka sztuk, czasem setki zwierząt. Podczas wycieczki widzieliśmy kilka takich stad. Każda dolina nazywana jest potocznie amfiteatrem. Wystarczy zaparkować samochód, wyciągnąć turystyczne krzesełko, lornetkę i można tak siedzieć cały dzień obserwując zwierzaki. Zawsze warto się zatrzymać jeśli na poboczu zaparkowało już kilka samochodów. Przeważnie jest to tylko bizon albo wapiti, ale czasem można trafić na misia lub wilka. Nam poszczęściło się po raz kolejny. Pierwszy raz widziałam grizzly! Wrażenia niesamowite!
Wrzesień przyniósł jesień w Parku. Zrobiło się znacznie chłodniej i czasami padał już śnieg. Mimo nieciekawej pogody Yellowstone cały czas zachwyca. Ponieważ było już trochę za zimno na górskie wspinaczki postanowiliśmy wybrać się do miasteczka Cody, które znane jest z dziko zachodniego stylu i aż roi się w nim od kowboi, saloonów i innych tego typu rozrywek:) My pojechaliśmy obejrzeć ostatnie w tym sezonie rodeo!
Klimat tego miasteczka był naprawdę niesamowity, czuliśmy się jak wyjęci całkowicie z innej bajki. Emocje były niesamowite! Po udanych zakupach, ruszyliśmy do kina, na lody i pyszne hamburgery. Tak, śmiało mogę powiedzieć, że będzie mi tego wszystkiego z pewnością w Polsce brakować. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w małym ZOO dla zwierzaków, które nie były zdolne do normalnego funkcjonowania w dzikiej przyrodzie. Mogliśmy z bliska zobaczyć niedźwiadki grizzly, wilki, orły. Każdy z nich miał nawet swoje imiona 🙂
Powoli sezon w Yellowstone dobiega końca. Widać już przygotowywania do zimy. Pracy jest coraz więcej, gości przybywa a pracowników powoli ubywa. Kilkoro moich znajomych właśnie się pakuje. To niesamowite ilu cudownych ludzi i przyjaciół tu spotkałam. Staliśmy się jedną wielką rodziną i na pewno będziemy za wszelką cenę utrzymywać kontakty. Korzystając z ostatniego dnia wolnego wybraliśmy się w góry Grand Tetons.Jesień w górach jest prześliczna. Widoki onieśmielały swym kunsztem. Można się było godzinami wpatrywać na masywne szczyty gór, gdzieniegdzie pokryte już białym puchem, przejrzystą taflę jeziora, wokół której roztaczał się niesamowity widok na lasy.
Nastał ostatni dzień pracy. Przez ostatnie 3 dni wykonywaliśmy tzw.” deep cleaning”, czyli gruntowne porządki w całej restauracji mające na celu zabezpieczenie przed zimą i przygotowanie do następnego sezonu. Pracy było naprawdę sporo, ale przy miłej atmosferze i otoczeniu przyjaciół szybko nam mijały kolejne godziny. Aż ciężko było uwierzyć, że te niesamowite 3 miesiące pobytu dobiegły końca. Ze łzami w oczach każdy pakował swoje walizki. To był naprawdę smutny dzień. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi i pojechaliśmy autobusem do Bozeman, a stamtąd każdy w swoją stronę… Nie zapomnę do końca życia tych wspaniałych wakacji, z pewnością należały do najlepszych w życiu. Z żalem serca opuszczam ten magiczny świat, tę odskocznię od szarej codzienności i problemów. Yellowstone już zawsze będzie dla mnie moim miejscem na ziemi.